Koncert, który odbył się w Bazylice o. Salezjanów w Warszawie, 13.11.2008 można śmiało nazwać wydarzeniem epokowym. Oto na jednej scenie ramię w ramię, wystąpili: wirtuoz muzyki elektronicznej, człowiek legenda na scenie muzyki elektronicznej - Klaus Schulze oraz najbardziej ezoteryczny (sic!) magiczny, najbardziej niesamowity kobiecy głos naszych czasów - Lisa Gerrard.
Ona - kobieta której głos zdaje się pochodzić z innego świata, nie mając sobie równych głębią, barwą i ekspresją. Przez ponad dwadzieścia lat, wraz ze swym partnerem Brendanem Perrym unikała zaszufladkowania pośród znanych gatunków muzycznych, tworząc w ramach projektu Dead Can Dance (wytwórnia 4AD) . Nie da się opisać słowami muzyki DCD, ani przecenić wkładu wokalnego Lisy. Kto zna - ten wie, kto nie zna - wystarczy jedna sesja ze "Spleen and Ideal" (1985) "Within the Realm of a Dying Sun", "The Serpent's Egg", "Into the Labirynth", czy "Toward the Within" żeby poddać się całkowicie tej mrocznej, ale wyjątkowo pięknej i niesamowitej atmosferze. Mnie osobiście nie do końca przekonują dokonania wokalistki solo, pomimo popularności nagradzanych prestiżowymi nagrodami ścieżek dźwiekowych do filmów "Ali", "Gladiator", "Insider", czy "Jeździec Wielorybów" (nominacje do Złotych Globów za "Ali" i "Insider", nominacje do Grammy i Oscara oraz nagroda Złote Globy za Gladiatora). Być może Lisa miała dużo szersze pole do popisu, będąc na pierwszym planie w projektach solowych, ale w moim przekonaniu to duet z B. Perrym stanowi creme de la creme jej twórczości i szczyt jej osiągnięć wokalnych.
W duecie z Klausem to Lisa jest na pierwszym planie. Doskonale dopasowuje się do charakteru jego kompozycji, nie bez kozery uważanego za niedoścignionego mistrza "ciemnej strony" el muzyki i praojca dark ambient-u. Podczas koncertu w bazylice po raz pierwszy zetknąłem się z muzyką z "Farscape", dopiero kilka dni później mogłem delektować się dziełem duetu w zaciszu mieszkania, przy blasku świec (oczywiście również w duecie:)) Kompozycje Schulze'a do duetu z Lisą Gerrard są jakby syntezą jego dotychczasowej twórczości. Są więc przetworzone wokale i sample instrumentalne znane z jego twórczości z lat 90-tych, wymieszane z klasycznym, analogowym brzmieniem i sekwencjami z lat 70-tych, ustalone stoickim metrum maszyn perkusyjnych, charakterystycznych dla albumów z lat 80-tych. Introdukcja zaserwowana przed pojawieniem się na scenie Lisy, zamieniła wnętrze bazyliki w kipiące elektronicznymi brzmieniami, kosmicznymi sekwencjami i zepsutym, pełzającym basem centrum wszechświata. Później było już tylko lepiej, aczkolwiek momentami troszkę zbyt chaotycznie, jakby oboje znając swoje "miejsca w szeregu" próbowali jednak zaznaczyć swoją dominację. Z tego swoistego pojedynku zwycięsko wychodziła Lisa, ale dojrzałość artystyczna obojga i ich profesjonalizm pozwoliły im stworzyć dzieło niemal skończone, niemal spójne, niemal doskonałe.
To "niemal" to efekt indywidualizmu obojga artystów, dwóch żywiołów, które starły się na scenie i na wspaniałej płycie, dając z siebie to, za co kochają ich miliony od wielu długich lat.
Long Live Lisa, Long Live Klaus.
Czekamy na ich powrót http://muzyka.onet.pl/0,1992302,newsy.html
Zamieszczone zdjęcia dzięki uprzejmości Piotra "Millenium" Sułkowskiego
FotoTanger
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz